Haiti: co z tą pomocą?

Ponoć wobec klęsk naturalnych decydujące są pierwsze trzy doby. To już. Samoloty lądują, ratownicy z psami i sprzętem się instalują, zaczyna się dystrybucja wody, żywności i leków.
Szanse, że ocali to życie uwięzionym w gruzach, są jednak coraz mniejsze, choć i dziś takie cuda się zdarzyły, np. z dwulatkiem i pracownikiem ONZ. Przekazy telewizyjne koncentrują się, jak to w mediach, na indywidualnych dramatach i na ogólnym chaosie. Na razie jednak unikają jeszcze szukania kozłów ofiarnych: kto jak sobie daje lub nie daje rady z katastrofą, choć powinien, bo ma władzę polityczną czy ekonomiczną .

Faza ratowania lada moment się skończy, przyjdzie czas na fazę odbudowy, dużo dłuższą i równie ważną jak ratunkowa. Trzeba zachować zimną krew, choć się burzy od emocji.      

Za to u nas od rana jakaś gorączka. W TOK FM w poranku publicystów ton nieco histeryczny: gdzie ta pomoc międzynarodowa? Ależ jest: taka jaka może być na początku. Prawda, że pierwsza deklaracja polskiego MSZ o 50 tysiącach dolarów to był kiks, ale został szybko naprawiony, choć 200 tysięcy to też suma symboliczna. W połączeniu z wysłaniem kilkudziesięciu ratowników nabiera już jednak pewnego ciężaru.

Milionowe obietnice napływają z wielu krajów, od rządów i od organizacji społecznych i darczyńców prywatnych. Ba!Kuba idzie na rękę Obamie i przepuszcza amerykańskie samoloty z darami przez swoją przestrzeń powietrzną (nie doszperałem się, czy i jaką pomoc deklarują dla Haiti Castro i Chavez).

W Polsce, choć ledwo tydzień temu sypnęła niezłym groszem na Wielką Orkiestrę, portfele znów poszły w ruch, jak twierdzą na przykład przedstawiciele polskiej kościelnej Caritas. A więc nie jest tak źle. Ani w świecie, ani w Polsce.

Jak ta pomoc, płynąca coraz szerszym strumieniem, zostanie ostatecznie spożytkowana, to oczywiście sprawa kluczowa. Pani Ochojska ostrzega przed jej rozkradzeniem. Mam nadzieję, że to się nie potwierdzi i że darczyńcy mają swoje sposoby, by korupcję i kradzież redukować. Nie łudźmy się jednak, że jest to całkowicie do uniknięcia. Nie jest ani w Haiti, ani w żadnym innym biednym i źle zorganizowanym kraju dotkniętym zbiorowym nieszczęściem. A w bogatych też niekoniecznie, jak dowiódł los Nowego Orleanu po uderzeniu huraganu Katrina.

Na bilanse w trzecią dobę po tragedii, choć to faza krytyczna, jeszcze za wcześnie. Piekło zniszczenia, rozkładające się wciąż nie pogrzebane ciała na ulicach, groźba zarazy, widmo szturmu Haitańczyków na Dominikanę, walki o kęs jedzenia i butelkę mineralnej, rabowanie dniem i nocą wszystkiego co tylko jest do zrabowania, miesza się z rajem: wspaniałą (na szczęście) pogodą, współczuciem i akcją pomocy na coraz większą skalę.

Ale te wszystkie problemy nie przekreślają sensu akcji pomocy. Nawet jeśli uratować da się już niewielu ludzi.  

Internauta Jacobsky wspomina we wpisie pod poprzednim blogiem, że w Kanadzie, gdzie mieszka, apeluje się o zorganizowanie czegoś w rodzaju planu Marshalla dla Karaibów.

To byłoby coś, bo stworzyłoby perspektywę dalszą i trwalszą na podniesienie się takich nieszczęsnych krajów z upadku. Gdyby taki plan powstał i został z powodzeniem wcielony w życie, byłby to precedens o znaczeniu światowym. Inne podobnie zaniedbane rejony miałyby całkiem nowe szanse wyrwania się z błędnego koła biedy, korupcji, złych rządów i niezdolności do radzenia sobie z wielkimi katastrofami.

Niechże nasz nowy wiek zapisze się w historii czymś takim, a nie tylko staranowaniem wież WTC w Nowym Jorku i wieżą Babel  w Dubaju.

XXXX
Jacobsky, Kartka z podróży, Torlin: dzięki za wpisy i udział w dyskusji. Na temat szczepionek nie mam nic do powiedzenia, ale zaskoczyło mnie, jak rozwinął się ten wątek, chyba głównie za sprawą Heleny. Dante i inni, ależ piszę, że Haiti to raj dla mniejszości miejscowych bogatych i turystów (którzy oczywiście jeżdżą głównie do Dominikany, ale przecież i w Haiti roi się od hoteli). Maciek.g, Janek i inni: to samo, przecież piszę, że Dubajczycy niech sobie robią co chcą; miło, że jednak część autorów wpisów rozumie na czym polega figura literacka. Poziomka: termin jest kreolski, ma różne pisownie; w Polsce najczęściej używamy albo wudu, albo (z angielskiego) voodoo. Pielnia 1: celne!