Wandale w Auschwitz

To więcej niż kradzież, to zdziczenie. W Izraelu mówią jeszcze ostrzej: to akt wojny. Zniknięcie części obozowej bramy oświęcimskiej z szyderczym napisem Arbeit macht frei obiegło światowe media.

Już w południe dzwonił do mnie z prośbą o komentarz dziennikarz ze Szkocji. W TV BBC World, o widowni globalnej idącej w setki milionów, wiadomość trafiła na czołówki dzienników. Prezenter zaznaczał, że chodzi o były nazistowski obóz zagłady w południowej Polsce. Poinformował, że napis wykonali pod przymusem pierwsi więźniowie, Polacy, w 1940 r. I że Auschwitz pochłonął ponad milion ofiar, głównie Żydów.

Piszę o tych szczegółach, by było jasne, że tym razem wszystko jak należy: nie pozostawiono żadnych wątpliwości, że chodzi z zbrodnie nazistów na Żydach i Polakach. Choć szkoda, że dla oszczędności czasu antenowego zrezygnowano z dodania, że ofiarami byli też Romowie i jeńcy radzieccy.

W polskich reakcjach pojawiło się słowo: profanacja. Użył go rzecznik Muzeum. W pierwszym momencie się żachnąłem. Profanować można coś, co uznaje się za świętość. Ale rzecznik ma rację. Męka ofiar uświęca miejsca kaźni, przynajmniej w zachodnim i chrześcijańskim odczuciu.

Tak samo można mówić o znieważeniu pamięci więźniów, którzy pod tym napisem przechodzili. Nie tylko w Auschwitz. W innych obozach też wieńczył ramy tego hitlerowskiego piekła. Między innymi w Grossrosen, dokąd z Pawiaka niedługo przed wybuchem powstania wywieziono mojego ojca, żołnierza AK. Pracował w kamieniołomie. Katorga nie wyzwalała , tylko zabijała. Wyzwalały armie walczące z Hitlerem. Bramy Grossrosen rozbiło wojsko radzieckie. W Oświęcimiu żołnierze radzieccy ponoć na pamiątkę fragment bramy z napisem wzięli jako trofeum wojenne, ale wyzwoleni przez nich więźniowie odkupili go od nich za wódkę.

Napis to przykład totalitarnej obróbki języka. W Ewangelii św. Jana padają słowa ,,Prawda was wyzwoli”. Hitleryzm był antychrześcijański, uważał chrześcijaństwo za produkt żydowski i religię słabeuszy. Chrześcijańska prawda was nie wyzwoli, tylko praca, prała Niemcom mózgi hitlerowska propaganda. Co nie przeszkadzało, że perorowała o Bogu i Opatrzności, dla zmylenia i zmanipulowania Niemców.

Richard Grunberger w Historii społecznej Trzeciej Rzeszy podaje przykład zapowiedzi radiowej, że między godziną dwunastą a trzynastą do robotników fabryki Siemensa w Berlinie przyjdzie przemawiać Hitler. W kontekście protestanckiej kultury niemieckiej, pełnej powszechnie rozpoznawanych odniesień religijnych, propagandzistom chodziło o to, by skojarzyć Hitlera z Mesjaszem, który przybywa do maluczkich w czasie ostatecznym, po ,,dwunastej”, godzinie kończącej zwykły, historyczny cykl czasu.

Naziści splądrowali i zanieczyścili język niemiecki z tą samą bezlitosną sumiennością, z jaką traktowali inne zasoby ludzkie i materialne; pozbawili go wszelkiego wdzięku, subtelności, różnorodności – pisze Grunberger – naziści używali słów jak harpunów wbijanych w podświadomość rozmówcy.

Podobnie z napisem oświęcimskim. Po wybuchu wojny to niby pragmatyczne hasło nabrało sensu całkowicie orwellowskiego. Słowa znaczyły dokładnie coś odwrotnego. Praca znaczyła katorgę, wyzwolenie znaczyło śmierć.
Czyż to wypaczanie znaczeń nie jest też profanacją? Profanacją języka jako narzędzia porozumiewania się, najbardziej ludzkiej z ludzkich umiejętności. Grunberger mówi o redukcji całego bogactwa językowych form komunikacji międzyludzkiej do jednej funkcji: magicznej. Ludzie mieli uwierzyć szamanom III Rzeszy i pokochać ich wrzaski.

Jak wielu innych, nie mam ochoty spekulować, kto i dlaczego dopuścił się owego wandalizmu. Nie ma na razie dowodów, że jest jakiś związek między nim a zapowiedzią, że Niemcy pomogą sfinansować remont obozu. (Od razu na myśl przychodzą jako sprawcy neonaziści polscy lub zagraniczni).

Ale ktokolwiek okaże się winny, nawet gdyby to był jakiś wygłup, a nie prowokacja, rzeczywiście wypowiedział wojnę naszej kulturze. Tej, którą totalitaryzm chciał zniszczyć i zająć jej miejsce.