I po Cimoszewiczu

Wiele raz pisałem w tym miejscu, by nie przesadzać z polskimi ambicjami i skoncentrować się na jednym naszym kandydacie na ważne międzynarodowe stanowisko: na profesorze Buzku. Ale polski apetyt na sukces chciał więcej, jakby zupełnie bez poczucia rzeczwistości. POlska straciła okazję, by nie startować, skoro Polak jest już szefem Parlamentu Europejskiego – instytucji, której znaczenie będzie rosnąć, gdy znaczenie Rady Europy maleje i będzie malało.

Nie wiem, na czym polegała robota polskiej dyplomacji na rzecz kandydatury Cimoszewicza. Z pewnością ma on kwalifikacje na stanowisko, o które się ubiegał, ale jak wiadomo równie ważne są nieformalne sojusze przedwyborcze, a na nie Polska, choćby starała się jak najlepiej, większego wpływu mieć nie mogła. Działały przecież też inne dyplomacje – w tym skandynawskie i na pewno rosyjska. A one są zwykle skuteczniejsze niż nasza, i to w takiej instytucji jak Rada Europy, gdzie reprezentanci naszej części kontynentu są wciąż postrzegani jako element już nie obcy, ale jeszcze nie w pełni zasymilowany.

POlska po prostu nie zdołała zbudować w Radzie frontu poparcia dla Cimoszewicza.  

Teraz zaczyna się rytualne polskie polowanie na winnych. Najbardziej demagogiczny okazał się poseł Kowal z PiS, który – a jakże – oskarżył o miażdżącą przegraną Platformę i premiera. Tak jakby lobbowanie w Europejskiej Partii Ludowej mogło walnie dopomóc Cimoszewiczowi w Radzie Europy. A czemu to centroprawica miałaby walczyć o polityka centrolewicy i to z kraju postrzeganego jako obsesyjnie antyrosyjski, a może i eurosceptyczny? Tak już jest, że się niestety ponosi odpowiedzialność za to, co Europa myśli o polityce polskiej, nawet jeśli samemu – a tak oczywiście jest z Cimoszewiczem – jest się politykiem pro-europejskim, wolnym od polskich prawicowych kompleksów wobec Rosji, Europy czy Niemiec.

Sądzę, że Cimoszewicz przegrał właśnie przez ten negatywny wizerunek Polski ukształtowany za rządów PiS. I w tym sensie jest dokładnie odwrotnie niż sugeruje poseł Kowal: to nie wina premiera Tuska, lecz premiera Kaczyńskiego.