Dwie wyspy i Europa

Już tylko mniej niż miesiąc dzieli nas od ponownego głosowania ludowego w Irlandii nad przyjęciem traktatu lizbońskiego. W sondażach jest lepiej niż przed wakacjami, ale wynik trudno przewidzieć, choćby dlatego, że grupa niezdecydowanych jest wciąż spora. Kiedy piszę, że jest lepiej, mam na myśli znaczną – ale nie przekraczającą 50 proc. – przewagę obozu na TAK. Tym samym deklaruję się jako zwolennik ,,Lizbony”.

Cztery miliony to niewiele, Irlandia plasuje się demograficznie w grupie europejskich maluchów, choć oczywiście jest i tak gigantem w porównaniu z Luksemburgiem, Cyprem, Estonią czy Maltą. Ale póki Unia Europejska kieruje się zasadą solidarności, głos Zielonej Wyspy ma taką samą wagę jak głosy unijnego matecznika. Dlatego kto jest za Unią, temu nie jest obojętne, czy Irlandczycy zmienią zdanie i 2 października zagłosują na tak dla traktatu.

Ponieważ Declan Ganley szczęśliwie zniknął ze sceny, pałeczkę antylizbończyków przejęli irlandzccy nacjonaliści, a także część związków zawodowych i lewicy (na lewicy nie brakuje w Europie antyeuropejczyków, prawica konserwatywno-narodowa wcale nie ma tu monopolu). Rząd w Dublinie prowadzi kampanię na TAK, ale ponoć niemrawo i znów będą potrzebne posiłki z kontynentu). Czy to pomoże? Oby przynajmniej nie zaszkodziło.

Pod pretekstem irlandzkim prezydenci Czech i Polski zwlekają z ratyfikacjami ,,Lizbony” w naszych państwach. W Niemczech też ratyfikacja czeka, ale konstytucyjny impas wydaje się tam przełamany. Trzeba więc mieć nadzieję, że po ewentualnej wygranej TAK, prezydent Kaczyński dotrzyma słowa i natychmiast podpisze ratyfikację.

A co jeśli Lizbona jednak w Irlandii przepadnie? Irlandczycy, naród kulturowo katolicki, dość podobny mentalnie do Polaków, pełen dumy, kompleksów, urazów i podejrzeń, niemal za każdym razem odrzucali w pierwszym podejściu wcześniejsze traktaty o Unii. Teraz mają dobry pretekst: z jednego z beniaminków integracji europejskiej stają się jej hamulcowym.

Za to w dalekiej, zadowolonej z siebie i dość odizolowanej od świata protestanckiej Islandii ten sam kryzys finansowo-ekonomiczny wywołał nagłą falę eurosympatii: jak trwoga, to do Unii. Zielona Wyspa się waha, choć dzięki Unii zrobiła ogromny postęp, którego wciąż możemy jej zazdrościć, Lodowa Wyspa puka do unijnych wrót. Parlament już się zgodził na złożenie wniosku o przyjęcie do UE. Niewykluczone, że mogłoby to nastąpić już za 2,3 lata. Ale do tego trzeba wejścia w życie traktatu lizbońskiego. Tak oto jedna wyspa trzyma klucze do Europy dla drugiej wyspy.A może i dla innych krajów, które w Unii widzą nie zagrożenie, lecz wielką szansę rozwoju. Więc co z tą solidarnością?