Lech Kaczyński za parytetem

Jestem  mile zaskoczony. Lech Kaczyński jest za parytetem, podano po spotkaniu prezydenta z delegacją niedawnego Kongresu Kobiet. To inny Kaczyński – otwarty na głębokie zmiany społeczne w imię przyszłości. Może kryje się za tą niepodzianką dyskretna dyplomacja Marii Kaczyńskiej i Jolanty Kwaśniewskiej? Nikt tak nie ociepla wizerunku LK jak prezydentowa.  

Parytet jest wart wypróbowania. Zobaczymy, czy partie dadzą radę zgłosić tyle kandydatek i jak zagłosują wyborcy. Ale nie dowiemy się tego bez wprowadzenia parytetu. Kaczyński proponuje rezerwować jedną trzecią miejsc na listach wyborczych dla kobiet. Propozycja pomyślana zapewne jako rodzaj kompromisu. Ale być może prezydent nie docenia społecznej gotowości na parytet.

Droga już dawno została przetarta. W PRL nie było nigdy kobiety na kluczowym stanowisku państwowym, rządowym czy partyjnym. Po 1989 r. doczekaliśmy się kobiety premiera, wielu kobiet ministrów i kandydatek na prezydenta, a także kobiety komisarza UE. Ale pozory mylą. Inaczej niż w biznesie, w polityce kobiety są daleko w tyle. Parytet gdyby został wprowadzony i zdał egzamin, to znaczy zdobył akceptacją społeczną, a nie tylko partyjno-polityczną, na dłuższą metę mógłby tę dysproporcję naprawić.

Wiadomo, że są w Europie kraje, gdzie tego spróbowano z dobrym skutkiem.Nie ma żadnych ,,naturalnych” metod zwiększania udziału kobiet w polityce. To pretekst, by zostało, jak jest. Nie rozumiem też kobiet protestujących przeciwko parytetowi, bo je on „obraża” czy upokarza. Upokarza raczej stan obecny, kiedy kobiety muszą domagać się równych szans obywatelskich w polityce.

Zamiast pisać ustawy antygejowskie politycy PiS mogliby w nawiązaniu do deklaracji prezydenta zacząć pisać projekt ustawy o parytecie. Zaraz po odzyskaniu niepodległości po ponad stu latach niewoli politycy przyznali kobietom prawa wyborcze. Wyprzedzili o wiele lat Francję i Szwajcarię. Może teraz jest czas, byśmy znów wykazali się podobnie nowoczesną dalekowzrocznoścą.