Neda nie umarła za mułłów

Świat z przerażeniem ogląda krótki film o umieraniu młodziutkiej demonstrantki z Teheranu. Czy ma na imię Neda i jakie są szczególy tej tragedii do końca nie wiadomo. Islamski reżim blokuje informacje o protestach i usuwa z Teheranu niewygodnych, bo dociekliwych dziennikarzy.

Ale Neda już stała się bohaterką, irańskim odpowiednikiem Grzegorza Przemyka, zamordowanego na komisariacie milicji maturzysty, uczestnika ulicznych protestów zdelegalizowanej Solidarności w Warszawie.

Nie mogę się zdobyć na ważenie racji za i przeciw protestom, kiedy zbiry na usługach reżimu zabijają z ukrycia współobywateli i współrodaków. To moralna kompromitacja islamskiej republiki. Z krwią Nedy na rękach może mniej będzie pouczała o wyższości ,,demokracji religijnej” nad zachodnią. 

Neda poszła z ojcem demonstrować przeciwko ukradzionym wyborom, za ich powtórzeniem, za równymi szansami dla rywali Ahmadinedżada, słowem – za wolnością w najbardziej elementarnym znaczeniu. Ale udział w demonstracji w sobotę, już po złowróżbnym kazaniu tak zwanego Najwyższego Przywódcy, był też aktem sprzeciwu wobec państwa religijnego, zmuszającego obywateli do posłuszeństwa fanatykom nienawistnym światu i części własnego społeczeństwa. Wydarzenia po ukradzionych wyborach demaskują prawdziwy charakter irańskiej teokracji. Nie dajmy się zwieść: albo republika albo teokracja.

Na słowa prawdy i gesty pojednania ze strony mułłów pokroju Chameneia i aparatczyków pokroju Ahmadinedżda czy ministra spraw zagranicznych nie ma co liczyć. Ale czekam na wyraźny głos sprzeciwu wobec przemocy ze strony tych ajatollahów i tych polityków, którym tacy jak Neda zawierzyli, że w islamskiej republice jest miejsce na republikę, a nie tylko na islam pod protekcją pałek.