Cud w Krakowie

Dziwny to i budujący był widok. W Krakowie, najpierw w Sali Senatorskiej na Wawelu, później w wielkim (połowę funduszy dała Matka Unia E.) audytorium na Krupniczej, a jeszcze wcześniej, ranem, w Polskiej Akademii Umiejętności na Sławkowskiej, panowie Wałęsa i Mazowiecki dali lekcję, że czwartego czerwca może wyglądać inaczej niż się spodziewamy.

Dziwny widok, bo przecież zwłaszcza w takich rocznicowych okolicznościach nie sposób sobie nie przypomnieć, że w 1990 roku ci dwaj liderzy stanęli przeciwko sobie ku konsternacji sporej liczby Polaków, którzy 20 lat temu głosowali na kandydatów Wałęsy do kontraktowego Sejmu i wolnego Senatu. Walka była bynajmniej nie na żarty. Wałęsa, który miał wtedy za sobą braci Kaczyńskich, stosował metody i używał języka, który dziś można nazwać pisowskim. Mazowiecki i jego ludzie, a miałem zaszczyt być rzecznikiem prasowym jego kampanii wyborczej, przegrali z kretesem.

Przegrać z Wałęsą oczywiście nie hańbiło, ale Mazowiecki przegrał też z politycznym Kaszpirowskim, czyli Stanem Tymińskim, co już było upokorzeniem. Ja z tego wyciągnąłem wniosek, że polityka nie dla mnie, Wałęsa i Mazowiecki zostali. I dobrze, że zostali. Dziś w Krakowie obaj , i na to było tak miło patrzeć, tworzyli tandem dojrzałych polityków, rozumiejących, że są chwile, kiedy ludzi trzeba łączyć, a nie dzielić. Wałęsa mógł imponować także niewyczerpaną energią retoryczną (no ale to młodzik) i apelami do młodych, żeby podjęli pałeczkę pokolenia pokojowej rewolucji 1989 r.

Na spotkanie ze studentami w auli na Krupniczej wstęp był wolny, więc można było się spodziewać, że jakiś pan Zyzak i jemu podobni spróbują ,,ukraść show” jego prawdziwym bohaterom. Ale nie. Niecenzurowanych pytań od studentów było dużo, lecz wszystkie rzeczowe i uprzejme. Czyżby zadziałała magia Krakowa, miasta bardziej umiarkowanego niż Gdańsk pana Guzikiewicza? Jednak Tusk, przenosząc część ,,z 12 głowami” do Krakowa miał intuicję (albo dobrych doradców). Pozostaje otwarta kwestia drugiej połowy czwartego czerwca: co będzie w Gdańsku?

Uważam, że szansa nie jest jeszcze zmarnowana. I że trzeba wznieść się ponad osobiste urazy dla dobra sprawy, czyli dla poprawy społecznych nastrojów. Mamy się czym pochwalić, mamy się z czego cieszyć. Apel, by zignorować polityków i samemu wznieść toast na część pokojowej rewolucji demokratycznej nie jest sensowny. Separuje społeczeństwo od demokratycznie wybranych polityków. Chodzi o to, żeby czwartego czerwca pokazać Polsce i światu, że tak jak 20 lat temu niemożliwe jest możliwe. Inaczej nie dziwmy się, że w Brukseli jacyś partacze wyprodukowali filmik o nas bez nas.