Manie polskie

Mimo że od dawna wiadomo, iż Sikorski nie będzie sekretarzem generalnym NATO, media uporczywie podtrzymują złudzenia na ten temat. A jak wkrótce, na szczycie NATO, okaże się ostatecznie, że jesteśmy ofiarą jakiejś naszej manii na punkcie Polaków obejmujących ważne światowe posady, to media przerzucą się na inne spekulacje o tym samym: Huebner czy Buzek na szefa Parlamentu Europejskiego, Cimoszewicz na Radę Europy i zaczną znów tę samą polkę. A jak i to spełznie na niczym, będą spekulować, kto nam i czemu rzucał kłody pod nogi.

Oczywiście, to miłe, jeśli Polak zajmuje ważne stanowisko, ale pamiętajmy, że kandydatów jest wielu. I że muszą być z czegoś znani oraz budzić nadzieję, że na stanowisku coś dobrego zdziałają.  

Nie ma niczego złego w tym, że takich kandydatów wysuwamy, ale jest też całkiem normalne, że mogą przegrać. Mniej normalne jest, że się przymierzamy naraz do aż tylu takich stanowisk. To nas z góry skazuje na rozczarowanie. Lepiej skoncentrować się na walce o jeden fotel- moim zdaniem powinien to być fotel szefa europarlamentu. Ale to wymaga dość subtelnej taktyki i konsekwentnego uzgodnionego działania. Jakoś wątpię, czy już to potrafimy.

Powtarza się do znudzenia, że takie ważne stanowiska nam się po prostu należą. Oglądałem w programie Lisa, jak poseł Czarnecki uderzył w taki ton, powtarzając frazesy, że Polska jest wielkim krajem w sercu Europy, a on jest dumny, iż jest Polakiem. Dobrze, ripostowała przytomnie profesor Środa, ale trzeba też znać języki…

A ja dodam: trzeba też budować lepsze drogi, oduczyć wieś od wyrzucania śmieci do strumyka, a Kościół od wtrącania się w sprawy państwa i prywatnego obywatela itd. Czy z tego poseł PiS też jest dumny? A bez tego nie mamy co liczyć, że Europa ulegnie magicznym zaklęciom, że Polsce się należy, bo jest tak duża jak Hiszpania.

Należy się za pokojową rewolucję Solidarności i wszystkie jej dobre skutki po 1989 r., ale to jest sfera historyczna. Europa ten nasz wkład w historię szanuje, ale to nie znaczy, że ma nam dziś płacić stanowiskami. O, gdybyśmy podpisali traktat lizboński, to już byłaby inna rozmowa, inaczej by nas w Europie widzieli, bo to byłby tak dziś potrzebny akt solidarności z ideą europejską.Po takich gestach, a nie po liczbie kandydatów, poznaje się, kto jest kim w Unii.

Kto jest kim pokażą też wkrótce wyniki eurowyborów. Ludzie, którzy wejdą do europarlamentu potwierdzą lub zmienią ukształtowaną już opinię o Polakach w PE. Niemal każdy większy kraj ma podobne problemy wizerunkowe, bo w prawie każdej delegacji narodowej trafiają się deputowani kuriozalni. W naszej naturalnie też.

Mam nadzieję, że nie dołączy do tej grupy kandydat Bernard Margueritte z listy PSL i kandydat Marian Krzaklewski z listy PO. Kiedy dowiedziałem się, że mogą ubiegać się o mandat europarlamentarzysty i to z list partii politycznych głównego nurtu, nie poczułem ani odrobiny dumy. Raczej przykre zaskoczenie. Margueritte ma poglądy skrajnej prawicy, jego obecność na liście ludowców to jakiś żenujący paradoks.

Krzaklewski, jaki był w polityce polskiej, każdy wie, jeśli się nią przejmuje. Może i to sprytny pomysł Platformy na pro-PiSowskie Podkarpacie, ale czy cena nie za słona? Jest nią zrażenie sobie części wiernego elektoratu. Krzaklewski ponoć ma dorobek w Brukseli, gdzie od lat jest doradcą związkowym. Czyżby premier Tusk miał nadzieję, że wdzięczny za polityczną reaktywację ,,piękny Marian” pomoże rozładowywać ewentualne bunty dzisiejszej Solidarności? Z Brukseli to chyba niemożliwe. Więc po co?