Do europarlamentu, mości panowie!

Marek Migalski kandydatem na eurodeputowanego z listy PiS w Katowicach. Ciekawe. Politolog z Uniwersytetu Śląskiego ma silnych rywali, na czeli z wciąż bardzo na Śląsku popularnym Jerzym Buzkiem. Jednak startuje. A jeszcze niedawno media emocjonowały się utrudnieniami, na jakie pro-PiSowski Migalski natrafił w kontynuacji kariery akademickiej. Mnie też te utrudnienia wydały się nieco podejrzane.

No i proszę, Migalski zaczyna nowe życie – kandydata na polityka w Parlamencie Europejskim. Czy to znaczy, że wycofuje się z działalności naukowej? Czy zamierza do niej wrócić po końcu kadencji eurodeputowanego? Migalski mógł mieć dość pracy na uniwersytecie, polilog podejmujący zawód parlamentarzysty to normalne, a jednak to wejście w szranki eurowyborów jakoś mnie nie zbudowało. W innym świetle każe przecież spojrzeć na lustracyjne boje Migalskiego na jego uczelni. Wygląda na to, że Migalski ma wielki apetyt na robienie polityki, a nie na jej komentowanie.

To jakby odwrotność losu Jana Rokity, zapewne dość politycznie i ideowo bliskiego Migalskiemu. Rokita jest pierwszym polskiem politykiem z pierwszej ligi, który przerzucił się z polityki czynnej = został z niej wypchnięty przez własną żonę = całkowicie na jej komentowanie. Jego analizy są jednak innego rodzaju próbą wpływania na politykę niż rozważania bezpartyjnych publicystów politycznych. Rokita musi, ale nie chce pozostawać poza polityką.

Tegoroczne wybory do Parlamntu Europejskiego zapowiadają się – nie tylko w Polsce – interesująco. U nas startuje cała plejada gwiazd. Nie mówmy, że zużytych, bo w polityce doświadczenie jest atutem. Wynik będzie pewnym testem przed wyborami narodowymi, choć chyba niezbyt miarodajnym, więc i niezbyt istotnym. Ale zwycięzcy będą nowymi twarzami polskiej polityki w PE i będą korygowali dotychczasowy jej wizerunek, podobno całkiem niezły.

Starcia w niektórych okręgach mogą być emocjonujące, wbrew opinii, że eurowybory to ziewająca nuda. Bardzo na przykład jestem ciekaw, jak pójdzie Ryszardowi Legutce we Wrocławiu i Zbigniewowi Ziobrze w Krakowie. Wielu kandydatów PiS potraktuje te wybory jako okazję do swoistego rewanżu za klęskę w 2007 r. lub udowodnienia sobie i innym, że dalej nie brak im politycznego wigoru.

W mediach słyszymy, że europarlament to jakby Sybir czy emerytura. Tak nie jest. Władza PE rośnie, a z nią rośnie polityczna waga eurodeputowanych. No i zawsze można się tu wiele nauczyć (porównajcie posła Czarneckiego z epoki Samoobrony i z epoki PE, albo posła Bielana). Ludowcy zrozumieli to w lot: wystawiają aż jedną trzecią klubu sejmowego, i to swoją pierwszą ligę. Gorzej z lewicą. Rozbita będzie się dalej marginalizowała. Jej eurowynik jest chyba najbardziej diagnostyczny z punktu widzenia przyszłości tej formacji także w polityce krajowej. Napieralski odetchnie od Olejniczaka, ale lewicy ten relaks przewodniczącego SLD da niewiele. Za to zwycięstwo pani Huebner może dać sporo Platformie, przełamując jej wizerunek jako niezdolnej do otwarcia na centrolewicę.

XXXX
Grzegorz – dzięki za wpis ze szczegółami, których nie znam i nie umiem ocenić; obstaję jednak, tak jak autorzy innych wpisów, przy postawie, nazwijmy to, konstruktywnej nieufności wobec łukaszenkizmu. Cokolwiek powiedzieć złego o tej ,,ostatniej dyktaturze” w Europie, to jednak w polityce za gesty powinny być gesty. I dobrze, że Sikorski oświadczył, iż Polska nie będzie wetowała przedłużenia zawieszenia sankcji przeciw reżimowi. Tak naprawdę los ekipy Łukaszenki mało mnie obchodzi w porównaniu z losem Białorusinów, zwłaszcza tych ciekawych świata i tęskniących za zmianą. To dla nich warto ryzykować ostrożną odwilż z Mińskiem. Trochę tak jak w imię ratowania Zimbabwe przed skutkami dyktatury Roberta Mugabe warto wspierać ryzykowną koalicję Mugabe-Tsvangirai. Polityka rzadko bywa tańcem z gwiazdami, chyba że w TV.