Kardynał Dziwisz wzywa do dialogu i wychodzi

W pięciolecie śmierci jezuity o. Stanisława Musiała z Krakowa rozległy się wezwania do kontynuacji dialogu katolicko-żydowskiego. I to w czasie, kiedy wskutek błędów Benedykta XVI dialog ten przeżywa głęboki kryzys. Przemówienia w jezuickiej szkole wyższej ,,Ignatianum” wygłosili m.in. kardynał Dziwisz i rabin David Rosen.

To bardzo dobrze, że pamięć o dzielnym księdzu Staszku – poznałem go w latach, kiedy obaj pracowaliśmy w Tygodniku Powszechnym – żyje. Doskonale, że na sesję przyszedł metropolita Dziwisz. Widzę w tym pewien gest pojednania oficjalnego Kościoła z Musiałem. Przecież przed`laty ojciec Musiał był publicznie piętnowany przez prymasa Glempa jako reprezentant „opcji żydowskiej”.

Ta insynuacja pod adresem Musiała to było chyba apogeum kościelnej kampanii dyskredytacji jego osoby i dzieła. Musiała go zaboleć, bo był bardzo podatny na zranienia, ale też dlatego, że czuł się wiernym i lojalnym synem chrześcijaństwa, zakonu i Kościoła. Włączył się do walki z antysemityzmem w polskim Kościele i społeczeństwie w imię Ewangelii, a nie w imię jakiejś mody na dialog międzyreligijny.

Starał się zrozumieć i uszanować racje strony żydowskiej, kiedy w obozie Auschwitz fanatycy nacjonaliści demonstrowali przeciwko usunięciu krzyża z obozu zagłady. Tym, którzy się tego domagali chodziło o uszanowanie wrażliwości żydowskiej, która wyklucza obecność symboli religijnych w miejscu naznaczonym tragedią eksterminacji.

Trudno, by na uroczystej sesji wspomnieniowo-naukowej rozdrapywać te stare rany. Zwłaszcza, że zakon – za życia Staszka bynajmniej go nie wspierający – teraz oddaje mu sprawiedliwość. Tym bardziej szkoda, że nie obyło się jednak bez pewnego zgrzytu. Otóż kardynał Dziwisz wygłosił swoje cenne przemówienie wzywające do kontynuacji wojtyłowskiego kształtu dialogu z judaizmem. Pięknie. Tylko że nie wysłuchał już nie mniej cennego wezwania rabina Rosena. Opuścił bowiem aulę po kilku minutach od zakończenia swego wystąpienia.

Dziwisz to znacząca osobistość w Kościele Powszechnym, może wiele. Rabin Rosen to także VIP, nie tylko w dialogu katolicko-żydowskim, ale i wpływowym American Jewish Committee. Zetknąłem się z nim w pierwszej połowie lat 90 w Kijowie, dokąd byłem zaproszony do udziału w spotkaniu polsko-ukraińsko-żydowskim poświęconym przezwyciężaniu złej przeszłości i możliwości pojednania po upadku komunizmu w naszej części Europy.

Rosen jest inną osobowością niż Dziwisz: urodzony mówca, nieco neurotyczny ale bardzo zaangażowany w proces pojednania i zdolny, co się po stronie żydowskiej zdarza nie tak często, do wyznania błędów popełnianych przez Żydów w dialogu z chrześcijanami. W pewnym stopniu Rosen i Musiał to byłby dziś nieźle uzupełniający się tandem.

Dobre maniery naturalnie kazały mu nie komentować ani tym bardziej oceniać incydentu w Krakowie, ale zapewne nie poczuł się dobrze, kiedy kardynał zamiast posłuchać, co ma do powiedzenia, i wziąć udział w obiecanym w programie ,,dialogu z mediami”, skazał osłupiałą publiczność na domysły. Bo przecież nie wyszło to zręcznie: wzywać do dialogu i go nie podejmować.

Prawdopodobnie kardynał nie miał złych zamiarów. Jego wyjście nie miało być symbolem, jak się dziś rozumie dialog katolicko-żydowski po stronie kościelnej. Pewnie miał jakieś nadzwyczajnie ważne a wcześniej nieplanowane spotkanie. Może w sprawie nadchodzących wyborów szefa Konferencji Episkopatu. A może powód był jakiś inny.

Warto też pamiętać, że W Polsce do dziś panoszy się przykry zwyczaj, że hierarchowie, ale także politycy, a nawet bardziej prominentni dzialacze w tej czy innej dziedzinie, wychodzą po swoim słowie z publicznych spotkań, tak jakby byli feudałami, których nie interesuje, co mają do powiedzenia poddani.

 Niestety, żadna z tych okoliczności nie usprawiedliwia wyjścia kardynała z tak symbolicznie i mertorycznie ważnego zebrania w taki sposób.