Nie zwlekać dłużej z Lizboną

Minister Duda z Pałacu Lecha Kaczyńskiego nie jest na bieżąco. Ciągle myśli, że Irlandczycy są dalej na nie w sprawie ,,Lizbony”. Tymczasem według najnowszych sondaży przewagę zyskują na Zielonej Wyspie zwolennicy traktatu. Kryzys zrobił więcej dla tej zmiany nastawienia Irlandczyków niż perswazje polityków rodzimych i zagranicznych.

Nie ma więc racji Pałac, kiedy twierdzi, że podpis prezydenta i tak niczego by nie zmienił, ani kiedy powtarza, że małym narodom należy się szacunek w Unii taki sam jak wielkim i że nie należy Irlandczyków naciskać ani popędzać. Owszem, presja zbyt wielka byłaby nieskuteczna, lecz umiarkowana w połączeniu z psychologicznym efektem recesji – jak najbardziej. I nawet nie byłaby to presja, lecz raczej pożądana pomoc. Im więcej zakończonych ratyfikacji ,,Lizbony”, tym bardziej prawdopodobne ostateczne wejście w życie tego bardzo potrzebnego traktatu.

Ale nie tylko recesja o tym przypomina. Także ,,wojna gazowa” i konflikt w Gazie. Traktat toruje drogę do prawdziwie wspólnej polityki Unii w dziedzinie stosunków zewnętrznych. Już kryzys gruziński był w tym sensie ostrzeżeniem, by nie zwlekać z lizbońską reformą Unii. Trudno zrozumieć logikę Pałacu, który z jednej strony chce dyktować rządowi agendę polityki zagranicznej, a z drugiej ociąga się z podpisem pod dokumentem, który daje rządowi – i całej Unii – nowy ważny instrument jej prowadzenia.

Uważam to zaniechanie Lecha Kaczyńskiego za ciężki grzech szkodzący naszym interesom w Europie. Oczywiście, mogło być gorzej. Mimo że Declan Ganley obsypywał prezydenta Polski komplementami, to o ile pamiętam, nie został jednak przyjęty na oficjalnej audiencji. Tego zaszczytu dostąpił w sąsiedniej stolicy, Pradze. Prezydent Klaus rozmawial z nim niedługo przed objęciem przez Czechy przewodnictwa Unii – może na złość Cohn-Benditowi, który wcześniej wytykał Klausowi na Hradzie eurofobię.

Nie, nasz prezydent eurofobem nie jest. Obiecał, że traktat podpisze. Jest natomiast europejskim kunktatorem, czeka nie wiadomo na co. To, że Klaus poniekąd legitymizuje eurosceptycznego polityka, jest oczywiście jego prawem i problemem polityki czeskiej.

Ganley szuka w naszej części Europy sojuszników gotowych współtworzyć z nim polityczny ruch o dumnej nazwie ,,Libertas”. Proszę bardzo, ale chyba myli się w ocenie swych szans w Polsce, podobnie jak minister Duda w ocenie nastrojów irlandzkich. Eurosceptycy są u nas silni w gębie i w niszach w Internecie, Najwyższym Czasie, partiach kanapowej prawicy, no i – niestety – w PiS-ie, a więc i w Pałacu.

Jeśli Klaus chce wyrwać Czechy z Unii przy pomocy irlandzkiego miliardera, w którym jedni dopatrują się agenta wpływu CIA a drudzy KGB, to jest to sprawa między Czechami, ale nie wiem, czy Klaus pamięta, że to właśnie ,,Lizbona” przewiduje możliwość wystąpienia z Unii, więc obaj z Ganleyem powinni być za, a nie przeciw traktatowi. Eurofobi wszystkich krajów, łączcie się – zobaczymy, jaka wasza siła już w najbliższych wyborach europejskich.  

A nasz Sejm bardzo słusznie przypomina prezydentowi, do czego się zobowiązał przed historią i gdzie leży interes Polski.