Wielki Głód

Dobrze napisał Marcin Wojciechowski w GW: prezydentowi należy się szacunek za politykę wobec Ukrainy. Lech Kaczyński powinien jechać na jutrzejsze obchody rocznicy Wielkiego Głodu, a nie powinien był jechać – i nie pojechał – na uroczystości wołyńskie. Na tym właśnie polega sztuki polityki, by wiedzieć, że pewnych rzeczy się nie robi, choć można by na nich zarobić.

I nawet jeśli do władzy w Kijowie dojdą siły pro-rosyjskie i anty-zachodnie, nie przekreśli to naszej koncepcji solidarności polsko-ukraińskiej. Obóz pro-europejski może w Ukrainie przegrać, ale nie dlatego, że Polska wsparła go tak silnie w momencie pomarańczowej rewolucji. Ukraina może zmarnować swoją szansę, ale to nie dlatego, że Polska była starała się być jej adwokatem w Unii Europesjskiej, jak kiedyś Niemcy pomagały nam walnie w naszych staraniach o członkostwo.

Działo się to na szczeblu elit – wielu Niemców, a i sporo Polaków tego zbliżenia nie aprobowało, tak jak przed`laty nie aprobowało listu biskupów polskich do niemieckich – bo takie procesy zwykle rodzą się i rozwijają na tym szczeblu. Ktoś musi być bardziej dalekowzroczny, mniej skuipony na własnych krzywdach i wspomnieniach. Historia przyznała rację biskupom, a nie Gomułce, Kohlowi i Mazowieckiemu, a nie polskim nacjonalistom i niemieckim rewanżystom.

Myślę, że tak samo będzie ze sprawą polsko-ukraińską. Za jedno, dwa pokolenia idea pojednania i współpracy może się zakorzenić głębiej i trwalej. A takie gesty jak wyjazd prezydenta Polski na uroczystości, na które nie chciał przybyć prezydent Rosji, służą temu schodzeniu idei elit w szerszą świadomość społeczną. Rosja pozuje na szczerego przyjaciela Ukrainy, ale torpeduje wszystko, co może budować nową, odrębną ukraińską tożsamość.

Oglądałem w rosyjskiej TV Wiesti relacje o ukraińskich przygotowaniach do obchodów wielkiego głodu. W ślad za prezydentem Miedwiediewem rozwijano myśl, że celem władzy nie było udręczenie specjalnie Ukrainy i ostateczne zduszenie jej niepodległościowych aspiracji. Przecież w latach 30 z głodu umierano nie tylko w Ukrainie, ale i w wielu innych częściach Związku Sowieckiego. A skoro tak, to wykluczone jest nazywanie co najmniej trzech i pół miliona ofiar tej klęski głodu ofiarami ,,ludobójstwa” na narodzie ukraińskim – mówią Rosjanie – bo nie taki był zamiar Stalina.

Tym samym Rosja znów odbiera Ukraińcom prawo do ich własnej wykładni historii. Znów traktuje Ukraińców jak niesforne dzieci, które łobuzują za miedzą. Nic to, że kilkanaście państw, w tym Polska, zgodziło się z ukraińską interpretacją wielkiego głodu jako efektu polityki ludobójstwa. Rosja wie lepiej.

Kiedy czyta się opisy tego, co się wtedy działo i ogląda zdjęcia, jakoś przechodzi ochota na spory definicyjne o to, czym był ,,Hołodomor”, wielki głód. No dobrze, może i Stalinowi nie chodziło o zduszenie Ukrainy, tylko o zdobycie funduszy na uprzemysłowienie Sowietów. Ale czy przypadkiem to nie jest jeszcze większym oskarżeniem stalinizmu i całego systemu sowieckiego? Że władza przyznaje sobie monopol na mądrość i stawia cele, nie licząc się z prawami własnych obywateli.

Prezydent Miedwiediew zmarnował szansę, by w Kijowie odrzucić wobec świata taką totalitarną koncepcję państwa. A udział prezydenta Kaczyńskiego w ukraińskich uroczystościach będzie za to dowodem, że Polska zrozumiała istotę wielkiego głodu może lepiej niż przywódcy po-radzieckiej już Rosji.