Moje serce jest po stronie Tybetu

Dalajlama modli się za Tybet. Prosi o cud pokoju. I zapowiada, że się usunie w cień, jeśli sprawy Tybetu będą szły jeszcze gorzej niż teraz. Dalajlama wygląda na zmęczonego. Od pół wieku na wygnaniu, w nie zawsze życzliwych Indiach. Stał się idolem Zachodu, trochę na zasadzie ,,papież – nie, dalajlama – tak”. Buddyzm ma być ostatnią nadzieją Zachodu na wypełnienie duchowej pustki po wyczerpaniu się chrześcijaństwa. Te pobożne życzenia nie są mantrą dalajlamy. Na Zachodzie unika nawracania na buddyzm, zachęca do rozwijania duchowości zachodniej. Nie chce podboju Zachodu, nie chce żadnego podoboju. Nie wierzy w przemoc, jakąkolwiek przemoc, jako metodę rozwiązywania konfliktów. Za to wierzy, że przemoc jest sprzeczna z ludzką naturą. Jak z takim podejściem można być tak długo politycznym przywódcą?    

Dlatego wyznawcy siły w polityce pogardzają dalajlamą. Niby mają rację: żaden z postulatów dalajlamy nie doczekał się spełnienia. Tybet jest konsekwentnie sinizowany, o szerokiej autonomii nie ma mowy, a co dopiero o niepodległości – której zresztą dalajlama nie żąda. Musi to rodzić napięcie między pokoleniami. Cierpliwi starsi, radykalizujący się młodsi. Obecny bunt mnichów i zamieszki w Tybecie Chińczycy przypisują knowaniom dalajlamy.

Ale prawda może być inna. Na scenę wchodzi pokolenie protestu, które odrzuca politykę dalajlamy jako nieskuteczną. Pokolenie świadome potęgi nowych mediów, czerpiące inspirację mniej z nauk Buddy i lamów, a bardziej z zasad marketingu politycznego w globalnej wiosce. Chinom zależy na olimpiadzie, więc niedługo przed olimpiadą wywołują zdarzenie przykuwające uwagę mediów.

Obrazy stają się pożywką do dyskusji o bojkocie olimpiady i o tym, jak wolne kraje mają się zachować wobec reżimu chińskiego. Tybet kładzie się cieniem na chorobliwej fascynacji Państwem Środka.

Ten spór pokoleń tybetańskich o cel i skuteczną metodę polityki tybetańskiej ma dla nas znaczenie głównie moralne. Polska zwykle popiera dążenia innych do samostanowienia. Nam tego poparcia w nowszej historii raczej odmawiano, więc wiemy, jak to jest. ,,Solidarność” propaganda komunistyczna przedstawiała jako piątą kolumnę Reagana w obozie radzieckim. Propaganda chińska przedstawia rząd dalajlamy jako płatnych agentów CIA. Tak się szkaluje coś, co postrzega się jako realne zagrożenie, realną wartość.  Już choćby z tych powodów moje serce jest po stronie Tybetu. A rozum?
Rozum każe nie mieć złudzeń. Tybet nie Kosowo – nie ma mowy o jakiejś skoordynowanej daleko idącej akcji dyplomatycznej Zachodu na rzecz dążeń tybetańskich. W przewidywalnej przyszłości Tybet nie zmieni statusu, a polityka chińska w Tybecie swych celów. A jednak należy naciskać na Pekin w sprawie Tybetu. Jeśli nie mogą tego robić rządy, niech robią organizacje pozarządowe. Niech sportowcy wymyślą, jak zamanifestować na igrzyskach, że pamiętają o Tybecie.

Mógłby dobre słowo powiedzieć i papież Benedykt, ale na niego chyba nie ma co liczyć – bliższy mu dialog z islamem niż etniczne i kulturowe wyniszczanie Tybetu, choć Chińczycy stosują tam politykę przypominającą politykę wojowniczego islamu wobec mniejszości chrześcijańskich pod swym panowaniem.

Tak naprawdę dalajlama i jego naród są samotni. Nie mają jak Serbowie w Kosowie czy Rosjanie w Abchazji lub Nadniestrzu wsparcia Rosji, ani wsparcia Ameryki i Unii jak Kosowarzy. Najlepsze na co mogą kiedyś liczyć to los Kurdów w po-saddamowskim Iraku.  

A w tej samotności jest jeszcze samotność mniszek i mnichów tybetańskich cierpiących za cały naród.