Rozłamowy Topolanek

Czech nie czeka na Lecha. I w Pradze, i w Warszawie mamy centroprawicę u władzy, ale nic z tego nie wynika. Można by się spodziewać jakiejś współpracy przynajmniej w sprawie tak zwanej tarczy antyrakietowej. Tymczasem minister Klich wyznaje przed Moniką Olejnik, że nie wie, jak zaawansowane są rozmowy czesko-amerykańskie. A wiele wskazuje na to, że są zaawansowane tak bardzo, że lada moment Praga i Waszyngton podpiszą porozumienie.

W Waszyngtonie Topolanek i Bush wyglądali na bardzo zadowolonych. Topolanek powiedział, że finał jest blisko i właściwie chodzi już tylko o trzy sporne słówka w tekście umowy na temat tarczy. Jakie to słówka – nie powiedział, ale dał do zrozumienia, że chodzi o aspekt ekologiczny, czyli pewno nienajtrudniejszy. A zatem lada moment Czesi dobiegną do mety.

My jesteśmy daleko za nimi i może dobrze.

Polska droga do tarczy – tak, ale pod takimi a takimi warunkami – wydaje mi się sensowna. Bracia Czesi przedobrzyli już umową o tak zwanym bezpieczeństwie powietrznym (aviation security), którą właśnie podpisali z Amerykanami. Chodzi o przekazywanie władzom amerykańskim danych osobowych pasażerów czeskich linii lotnicznych jeszcze przed ich odlotem do USA, a także danych na temat zagubionych lub skradzionych pustych książeczek paszportowych. W zamian za to Waszyngton obiecał Pradze szybkie zniesienie obowiązku wizowego dla obywateli Republiki Czeskiej. My na taką marchewkę okazuje się nie mamy co liczyć.

Ale za to nie będą nas wytykać palcem w Brukseli jako tych, którzy łamią unijny szyk. Unia chce rozmawiać z Amerykanami na temat bezpieczeństwa lotniczego, ale w imieniu wszystkich państw członkowskich, bo to oczywiście poprawia pozycję negocjacyjną Europy. Umowa czesko-amerykańska jest w tym sensie złamaniem solidarności i kolejnym przykładem, jak słaba jest jeszcze idea wspólnej unijnej polityki zagranicznej.

Czescy politycy zademonstrowali światu, że w obu sprawach, tarczy i bezpieczeństwa lotniczego, wolą skrobać swoją rzepkę ( a przeciw tarczy, czy ściśle przeciw amerykańskiemu radarowi mają 70 proc. obywateli, rząd Tuska – nieco ponad 50 proc.). Tak, tak, można to też nazwać pilnowaniem interesu narodowego. Lub mniej górnolotnie: polityką egoizmu narodowego. Pięknie, tylko że w wspólnej Europie mamy jeszcze wspólne, ponadnarodowe cele. 

A swoją drogą, jak daleko odeszliśmy od romantycznych czasów solidarności polsko-czeskiej Havla i Janasa. W 1989 r. skandowaliśmy ,,Havel na Wawel!”. Nie wyobrażam sobie, by ktoś w Polsce chciał dziś skandować ,,Klaus na Wawel!”. Co na szczęście nie przekreśla naszej miłości do Szwejka, Kundery, Formana, a także Plastic People of the Universe, a nawet Jożina z bażin, no i naturalnie porozumienia w kwestii piwa. Kultura łagodzi gorycz polityki.