Spokojnie, to tylko Ameryka

Każdy wynik wyborów prezydenckich w USA uważam za niedobry, ale w pewnej kolejności: najgorzej byłoby, gdyby wygrał Huckabee lub Romney, czyli chrześcijańscy fundamentaliści. Źle, ale nie beznadziejnie byłoby, gdyby wygrała Clinton. Wprawdzie nie ma żadnych poważnych osiągnięć, ale zdobyła przez lata wielkie doświadczenie polityczne i państwowe. Obama nie ma tego doświadczenia (okazało się, że sądzi, iż Kanadą rządzi prezydent). Ameryka jest zbyt ważna, by oddawać ją w ręce polityków religijnych lub bez doświadczenia. Na dziś tylko senator Clinton nadaje się na prezydenta USA. Ale spokojnie, droga do wyborów daleka, jeszcze wszystko może się zdarzyć. Sztaby partyjne wiedzą jeszcze lepiej od takich obserwatorów jak ja, jakie są słabe i mocne strony kandydatów. Wyścig tak naprawdę dopiero się rozpoczął.

Pierwszy raz oglądałem wybory w USA w 1988 r. jako korespondent „Tygodnika Powszechnego”. Bush senior wygrał wtedy z demokratą Dukakisem. Odtąd, ilekroć stykałem się w USA z kampaniami prezydenckimi (ostatni raz, kiedy Bush junior gościł prezydenta Kwaśniewskiego), miałem coraz silniejsze wrażenie, że Ameryka jest jedyną zrealizowaną demokracją ludową. I dlatego mam wobec USA mieszane uczucia: z jednej strony to fascynujące, z drugiej odpychające, jak bardzo politycy amerykańscy są uzależnieni od mas wyborczych. Na wiecach wyborczych, którym się przysłuchiwałem, dominowała atmosfera, jaka mogła się kojarzyć ze zjazdami partii komunistycznych. Kult jednostki (na przykład prezydenta Busha), zero dyskusji, emocje, emocje, emocje. Polityka jako jarmark.

Chyba mało kto spoza Ameryki ma klucz do zrozumienia klimatów i komplikacji polityki amerykańskiej. Ja też. Nie mogę patrzeć na wybory w USA inaczej niż z obserwatorium europejskiego. Bardzo bym chciał wiedzieć, co konkretnie zrobi pani Clinton w kwestii Iraku, Iranu, tarczy antyrakietowej, reformy opieki medycznej w USA, odbudowy Nowego Orleanu (what a shame, America!) itd., itp. Sygnałów mam niewiele i sprzecznych (wycofanie się z Iraku przez USA uważam za błąd). Ale od Obamy dowiedziałem się jeszcze mniej. Natomiast przy jego niewyrobieniu międzynarodowym mógłby jako prezydent najważniejszego państwa na świecie popełniać błędy o istotnych i negatywnych konsekwencjach. Jak zachowałby się na przykład w razie konfliktu w Afryce Południowej – takiego, jaki dziś mamy w Darfurze? Jaką ma wizję rozwiązania konfliktu izraelsko – palestyńskiego? Itd.

Wiem, że w ciągu roku to wszystko się zacznie wyjaśniać i jakoś się utrze. Czego życzę USA i światu, bo akurat jesteśmy w momencie, kiedy świat bardzo potrzebuje nowego stylu polityki amerykańskiej. Trochę tak jak my przed naszymi wyborami w październiku. Ameryka zasługuje na odpoczynek od ekipy Busha.

***

P.S. Jacobsky, Jean Paul – ależ trochę więcej poczucia humoru. Condi można nie lubić, lecz porównać ją do Nelly R. to jednak niezasłużony afront. Toja – byłem więźniem gen. Jaruzelskiego, radzę nie spieszyć się ze złośliwościami bez znajomości faktów. Podobnie, BG, z moim angielskim : wydałem drukiem ponad 10 książek, które przetłumaczyłem z angielskiego i nie były to Harlequiny :). Barsob5: myśl ciekawa, ale właściwie czemu Sikorski miałby budzić gorsze emocje społeczne niż Tusk czy Komorowski?Bo lubi płaszcze z aksamitnymi patkami i do kolan? I jeszcze o języku. Jestem z wykształcenia filologiem polonistą. Nie widzę w określeniach Murzyn, Mulat, kolorowi niczego obrazliwego. Tak mogą myśleć ci, którzy nie znają historii i literatury naszego języka, za to  importują  do Polski bezrefleksyjnie obce trendy.