Szafranowa rewolucja mnichów

Niesamowite, co dzieje się w Birmie. Buddyjscy mnisi w fioletach i szafranach i mniszki w bielach i różach maszerują boso, z parasolami i butelkami wody mineralnej przeciwko wojskowej juncie. Skandują Demokracja! żądają zwolnienia więźniów politycznych. Jak w Polsce, podczas pokojowej rewolucji Solidarności, takie widoki pomagają przełamać strach w społeczeństwie. Z dnia na dzień rośnie liczba cywili przyłączających się do protestu mnichów.

Jak długo zdzierży junta? Tak długo, jak wielkie buddyjskie obywatelskie niepołuszeństwo będzie przyciągało uwagę świata. Dlatego dobrze by było, by nacisk na reżim nie ustawał. Nie tylko w mediach, ale i w dyplomacji. Sekretarz generalny ONZ ma nawet specjalnego delegata do spraw Birmy, niech delegat jedzie do Rangunu. Unia Europejska i USA już się odezwały, przestrzegając generałów Myanmaru (obecna oficjalna nazwa Birmy) przed użyciem siły przeciwko marszom demokracji. Ale ostrzeżenia trzeba powtarzać i powiązać z groźbą sankcji. No i dobrze byłoby wciągnąć do akcji głównych rozgrywających w tym regionie Azji: Indie, z którymi Birma handluje bronią i Chiny, z którymi ma silne związki polityczne.   

Niestety, dyplomacja ma ograniczony zasięg. Kiedy junta dojdzie do wniosku, że jej władza jest realnie zagrożona, nie cofnie się przed przemocą, jak czyniła to już nieraz. Taka jest prawie zawsze logika konfrontacji reżimu autorytarnego z oddolnym ruchem społecznego sprzeciwu. Prawie zawsze generałowie ulegają złudzeniu, że pałki i bagnety wystarczą.Owszem, do zdławienia oporu mogą wystarczyć, ale nie do rozwiązania problemu, czyli usunięcia prawdziwych źródeł konfliktu. Tak łudziła się w 1981 r. ,,wojskowa rada ocalenia narodowego”, wprowadzając w Polsce stan wojenny przeciwko Solidarności. Ale już w 1989 r. błędu udało się uniknąć. Wybrano drogę rozmowy z opozycją zamiast powtórki 13 grudnia. Było to posunięcie bez precedensu w historii naszej części Europy po 1945 r., a może i na jeszcze większą skalę.

O to samo chodzi teraz w dalekiej, a jakże mi bliskiej w tych dniach, Birmie. O okrągły stół z udziałem tamtejszej ,,Pani Wałęsy”, mężnej i mądrej Auung San Su Kyi, więzionej od lat w areszcie domowym przywódczyni birmańskiej opozycji demokratycznej, pokojowej noblistce. Kiedy w Anglii umierał jej mąż, junta chciała ją wypuścić do męża, ale pod warunkiem, że ona nie wróci już do Birmy. Odmówiła.

Podobne metody były w użyciu w Polsce po 13 grudnia: liderom Solidarności i KOR-u proponowano wyjazd, ale na stałe, jak ,,syjonistom” po zdławieniu rewolty marcowej 1968 r. Junty grają zwykle podobnymi kartami – bez żenady i bez wyobraźni. I dziwią się, że liderzy z prawdziwego zdarzenia wybierają zwykle więzienie niż przymusową wolność. Wszystko jedno – buddyści, katolicy, żydzi czy niewierzący.

Pokojowa szafranowa rewolucja w Birmie przypomina także o moralnej sile religii we współczesnym świecie. Junta grozi – znów skąd my to znamy? – by mnisi i zagranica nie mieszali się do wewnętrznej polityki kraju, a mnisi przypominają, że im chodzi o narodowe pojednanie, do którego junta nie jest w stanie doprowadzić ani siłą, ani uciskiem. Propagandowe slogany zderzone z prawdziwymi wartościami pokazują krajowi i światu, kto jest kim w Birmie 2007, tak jak pokazywały moralny układ sił w Polsce lat 1980- 1988, wtedy podobnie dwubiegunowy jak dziś w Birmie. 

A buddyzm pokazuje dziś współczesnemu światu swe najlepsze oblicze: wbrew starym zachodnim stereotypom nie jest to religia odwracająca się plecami do historii, polityki, trosk doczesnych. Nie wyrzekając się swego pacyfizmu, mobilizuje społeczeństwo do słusznego moralnie działania nie gorzej niż jakaś partia polityczna. Taką twarz pokazał też w latach osiemdziesiątych Kościół w Polsce. Religia w obronie demokracji i praw człowieka: uwaga! to się zdarza i to nie tylko w chrześcijaństwie.