Putin, Kaczyński, religia

Dwóch rosyjskich noblistów oprotestowało pełzającą klerykalizację państwa rosyjskiego. W liście do prezydenta Putina nie ustrzegli się kiksów typowych dla profesury wychowanej w czasach radzieckich. W głowie im się nie mieści, jak teologia może być wykładana na uniwersytetach, jakby na równi z naukami przyrodniczymi. (Jak wiadomo, na Zachodzie tak było i jest od wieków, mimo Kopernika, Newtona, Darwina i Einstseina).

Ale to są drobiazgi. Co w tym proteście mnie frapuje to to, że cała sprawa w jakiś sposób potwierdza, że było coś na rzeczy, kiedy Aleksander Kaczorowski w ,,Newsweeku”, a później prof. Geremek w prasie włoskiej, snuli analogie między systemem budowanym u nas przez premiera Kaczyńskiego a ,,demokracją suwerenną” budowaną przez Putina w Rosji.

Mało komu przyszło jednak poszukać analogii właśnie w stosunku obu liderow do roli religii w państwie, o jakim marzą. Jest to stosunek czysto instrumentalny, manipulacyjny. Chodzi o to, by zrobić z religii rodzaj ideologii państwowo-narodowej, nie oglądając się na to, jak wyglądają dziś cywilizowane standardy w tej delikatnej dziedzinie.
W Polsce tą ideologią miałby być katolicyzm, w Rosji – prawosławie. Co sobie myślą i w co wierzą liderzy, to sprawa ich i ewentualnie Pana Boga, co myślą miliony obywateli – to też ich prywatna sprawa. Państwo to ja, oświadcza lider, i dekretuje, że skuteczną tamą przeciwko pustce etycznej współczesnej kultury masowej może być tylko dominująca u nas religia. Na przykład przez obowiązkowe lekcje religii i maturę z religii.

W Rosji list akademików Alfierowa i Ginzburga zbiegł się z kolejnym etapem pełzającej ,,ortodoksyzacji” państwa. Zapowiedziano, że w kolejnych obwodach wprowadzony zostanie do szkół przedmiot o pozornie niewinnej nazwie: podstawy kultury prawosławnej. Kto by nie chciał poznać podstaw własnej kultury? W końcu prawosławie wydało wielu wielkich pisarzy i myślicieli religijnych czy fanatystyczne malarstwo religijne.

Można być nie wierzącym, ale wypada te rzeczy znać, bo jak inaczej rozumieć kod kultury (to samo jest dla mnie mocnym argumentem za niekonfesyjnym nauczaniem o religii i religiach w polskich szkołach średnich). Tymczasem w praktyce te ,,podstawy” sprowadzają się do zwykłych lekcji religii prowadzonych przez katechetów aprobowanych przez Cerkiew. A w Cerkwi pokomunistycznej tonu nie nadają`wielcy pisarze religijni, tylko duchowni z patraiarchą Aleksym II na czele, przeciwnikiem teorii Darwina. Brzmi znajomo? Ale i tak przegoniliśmy Rosję Putina, bo aktywni antydarwiniści dostali od premiera posady w resorcie oświaty.

Umacnianie sojuszu Putina z Aleksym walnie oczywiście w innych ,,konkurentów” – tak tradycyjnie patrzy na nich Cerkiew – do rządów dusz rosyjskich, od katolików przez protestantów, na muzułmanach skończywszy. Rosja inaczej niż my jest wciąż państwem prawdziwie wieloetnicznym i wielokulturowym i forsowanie przez Kreml jakiejś jednej ,,ideologii religijnej” jest i nie do pogodzenia z współczesną zachodnią normą, i politycznie wydaje się niebezpieczne. Na dodatek praktykujących prawosławie obywateli Rosji jest wszystkiego kilka procent (choć lekcje ,,podstaw kultury” mają znacznie większe poparcie, ponoć ok. 40 proc. – widać rodzice chcą, by państwo wyręczyło ich i w dziedzinie transmisji wartości).

A może się ono zwiększyć, bo społeczeństwo jest przecież zapatrzone i zasłuchane w Putina. Putin wydaje mi się zresztą religijnym analfabetą, który ani nie zna kultury prawosławnej, ani współczesnego,mówiąc delikatnie, arcykonserwatywnego oblicza swej religii. Chce po prostu mieć swoją religię państwową – jak przystało staro-nowemu imperium. A Cerkiew naturalnie zaciera tylko ręce. Idea rozdziału państwa i religii to przecież bezbożna nowinka Zachodu i aberracja Watykanu.

Władza w narodach pokomunistycznych jest dużo silniejsza niż w liberalnych demokracjach obywatelskich w tym sensie, że silniej pociąga swoim przykładem. Dwa lata polityki historycznej braci K. uczyniły z Powstania Warszawskiego gorący temat polityczny, którym Powstanie już przestawało być w skali społecznej. Podobnie z Radiem Maryja. Pod wpływem częstych wizyt polityków rządu u ks. Rydzyka, Rydzyk i jego ,,opcja” weszły do głównego nurtu polskiego życia publicznego, w którym wcześniej, czy za prawicy czy za lewicy, nie występowały.  

Efekt na dłuższą metę nie może być dobry. Religia narzucana przez państwo pod taką czy inną postacią, ,,lekcji podstaw kultury prawosławnej” czy legitymizowania Radia Maryja, budzi dziś w demokratycznej części społeczeństwa naturalny i zdrowy odruch odrzutu. Putin i premier Kaczyński wyrządzają w istocie niepowetowaną szkodę swym społeczeństwom i Kościołom, a Kościoły korzystające z takiej oferty doraźnego sojuszu z władzą, strzelają sobie gola samobója.

Na szczęście tu analogia się kończy. Pod wieloma innymi względami – choć też nie bez zgrzytów i napięć – III RP wypracowała i wdrożyła całkiem przyzwoity model stosunków państwo – pluralistyczne religijnie społeczeństwo. Tu Rosji do nas chyba bardzo  daleko.

PS. Helena – good point! Gabisiek, Wolly, Maciek – witam i dziękuję; Szestow1 – sprowadzanie problemu RM do folkloru, który wzbogaca życie naszego Kościoła, mnie zupełnie nie przekonuje. Nie mam nic przeciwko ludowej i tradycyjnej pobożności, mam przeciw postawie jednego konkretnego kapłana i uważam, że dla dobra Kościoła trzeba ukrócić polityczną działalność tego kapłana. Qba – ale kiedy Kościół zachowywał się jak państwo ideologiczne? A PRL i komunizm skończyły się raptem niecałe 20 lat temu.