Zakazane dzieci kwiaty

Ulica Johna Lennona może być, Dzieci Kwiatów -nie. Lennon się trzyma, bo pochodzi sprzed IV RP. Absurdy Polski 2007 – te lżejsze, ale też dokuczliwe. Wiceminister oświaty Orzechowski (LPR) bajdurzy w TV o masowych roszczeniach niemieckich na Warmii i Mazurach – dopuszczenie do władzy skrajnie szkodliwej a w istocie niszowej LPR pozostaje dla mnie największym grzechem politycznym PiS – a kilka minut potem leci materiał o radnych i mieszkańcach pewnej warszawskiej dzielnicy, którzy nie chcą się zgozić, by jedną z uliczek nazwano ulicą Dzieci Kwiatów.

Jestem stronniczy. W liceum i na studiach sympatyzowałem z hipisami. Choćby na złość szarzyźnie gumułkowszczyzny, jak słusznie mówił wczoraj były hipis Jerzy Illg, dziś szef prestiżowego katolickiego wydawnictwa ZNAK. Potem mi odbiło w drugę stronę i brechtałem w stylu dzisiejszego młokosa z PiS, że przecież taka nazwa ulicy to akceptacja pewnej ,,kontrowersyjnej” subkultury. Otrzeźwienie przyszło, kiedy przeczyałem przed laty w Rzeczpospolitej wściekle prawicową rozprawę z kontrkulturą pióra córki samego profesora Kołakowskiego.

Punktem wyjścia jest analiza Imagine Lennona. To tyle samo warte co nazizm i komunzim – wywodzi Agnieszka Kołakowska. Mój Boże, pomyślałem, co czuje jej ojciec? On, którego wspaniały tekst Jak być liberalno-konserwatywnym socjalistą był mi przez lata ideową busolą. Lennon dziedzicem Marksa, Lenina i Stalina? Hm, co by nie powiedzieć złego o wygłupach i lewackich bredniach, o ćpunach i mansonistach, po kontrkulturze zostanie w historii kulturalnej i społecznej Zachodu więcej niż po realnym socjalizmie. Wolę zachować jakieś poczucie proporcji.

Co mnie uderza, to anachroniczność ludzi, którzy rządzą dziś Polską. Wydają ideologiczne wojny fantomom sprzed lat, bez sensu, bez dystansu, bez poczucia humoru, ale za to z arogancką pewnością siebie. Może to i sarmatyzm, też ostatnio przywracany do łask, ale na pewno nie Europa.