Miękka siła Gwardii Szwajcarskiej

Pamiętają Państwo incydent z chorym psychicznie Niemcem, który próbował wskoczyć do papamobile Benedykta? Został obezwładniony w kilkanaście sekund, choć zdołał przewrócić jednego z ochroniarzy i na chwilę uczepić się tylnej poręczy pojazu. Niemieckie tabloidy dogrzebały się, że napastnik pochodzi z Niemiec wschodnich i nieadwno przykuł się tam do bramy jednego z kościołów, aby w ten spsoób zwrócić uwagę na posłanie, jakie przekazała mu Maryja.

Zastanawiałem się jednak nie nad tym posłaniem, ale nad tym, czy ochrona papieża zdała egzamin bojowy. Nie znam się na tych sprawach, lecz miałem wrażenie, że raczej tak, bo napastnik nie dopiął swego, a na dodatek nikt nie odniósł poważniejszych obrażeń, włącznie ze ,skoczkiem”, a publiczność – i sam Benedykt! – chyba nawet nie zauważyła, że dzieje się coś nienormalnego. Okazuje się, że tak właśnie jest szkolona ochrona imprez papieskich.

Gwardziści papiescy mają być czujni i działać skutecznie, lecz bez pokazu siły i jej niepotrzebnie brutlanego użycia. Mają kierować się intuicją w ocenie sytuacji i odpowiednio reagować. Ochroniarz przewrócony przez Niemca zwrócił się ułamek czasu wcześniej w jego stronę kierowany właśnie przeczuciem.

Superopancerzona kawalkada samochodów wiozących prezydenta Busha na spotkanie z Benedyktem XVI – jakiż to kontrast z widokiem otwartego papamobile. Podobnie akcja agentów ochrony prezydenta USA – a widziałem jedną na własne oczy w USA –  w porównaniu z akcją gwardzistów i agentów ochraniających papieża.

Pewnie tak musi być i trudno ochrony ,,Wuja Sama” nie uznać za profesjonalną – aczkolwiek po zagadkowym zniknięciu zegarka z ręki Busha w Tiranie, kiedy ściskał dłonie ludziom na ulicy można mieć wątpliwiości 🙂 – ale czuję żurnalistyczną pokusę wyciągania pewnych dalej idących wniosków. Jest bowiem coś metaforycznego w tym kontraście ,,miękkiej siły” szwajcarów i twardej amerykańskiej Secret Service. A gdyby mierzyć – przepraszam – ilością ofiar, to zwycięzca jest bezdyskusyjny.

Wbrew pozorom skuteczniejsza jest polityka perswazji niż siły. W naszych czasach naga siła to ostateczność i raczej dowód, że dyplomacja zawiodła, albo w ogóle nie starano się korzystać z jej możliwości.

PS.

W bardzo ciekawej dyskusji wokół Albanii i Bałkanów wywołanej po wpisie o Bushu w Albanii uderza pewna dysproporcja. Serbów się idealizuje, Albańczyków – demonizuje. Akurat przyszła wiadomość o skazaniu w Hadze na 35 lat więzienia za zbrodnie wojenne Serba z Krajiny Milana Marticia. Taka metoda dyskusji, nawet poparta licznymi prawdziwymi faktami, prowadzi donikąd. Każdy pozostaje przy swoim z góry powziętym zdaniu. Tymczasem bez zbrodni wynikłych z wielskoserbskiego nacjonalizmu rozpętanego przez Miloszevicai, kiedy waliła się titoistyczna utopia ,,socjalistycznej Jugosławii”, nie byłoby problemu Kosowa – przyznaję: bardzo trudnego do sensownego rozwiązania. W jakimś stopniu utrata Kosowa będzie dla Serbii karą za tę fatalną politykę we wczesnych latach 90, tak jak Niemcy zapłaciły za swoje obłędne marzenia o 1000-letniej Rzeszy od Atlantyka po Ural Śląskiem czy Prusami. Jest w tym gorzka ironia, że Serbowie, którzy tak dzielnie stanęli przeciwko Hitlerowi, po latach poparli Slobo i do dziś kryją innych zbrodniarzy wojennych, a serbski premier ginie z ręki skrytobójców dlatego, że chciał z tym skończyć. Oj, Bałkany to jedno z tych miejsc globu, gdzie miękka siła już nie wystarczy.