Komisarz Dimas broni Rospudy

Czyżby to Bruksela miała uratować moczary Rospudy? Los tej doliny nie jest mi obojętny, bo od lat jeżdzę w wakacje przez Suwalszczyznę pod samą granicę i mało gdzie czuję się tak dobrze jak z podlaskimi boćkami, Miłoszową Krasnogrudą i pod nocnym rozgwieżdżonym niebem w Stankunach. Do walczących ekologów stosunek mam neutralnie życzliwy, byle nie popadali w fundamentalizm i nie sięgali po przemoc. W sporze ochrona środowiska – rozwój racje są mocno podzielone i powszechnie znane, ale przenikanie idei ekologicznej do głównego nurtu opinii jest faktem, z którym politycy, Kościoły i media nie mogą się już nie liczyć, obracając ją, jak dawniej bywało, w wybryki lub mrzonki naiwnej i ckliwej młodzieży. Ostatnio nawet brytyjscy konserwatyści ,,go green”, a na całego w ekologię angażuje się Komisja Europejska.

To jej członek, Grek Stavros Dimas, broni Rospudy jak naszej niepodległości, choć w istocie wezwanie komisarza, by natychmiast wstrzymać budowę szosy Warszawa-Helsinki przez dolinę Rospudy jest przypomnieniem, że odkąd weszliśmy do Unii nasza suwerenność zmieniła treść. Gdyby na dodatek Unia przeforsowała swoje plany wprowadzenia karanej ciężkimi grzywnami ,,zbrodni ekologicznej”, mielibyśmy do czynienia z pierwszym bodaj przejawem bezpośredniej ingerencji Unii w prawo narodowe, bo kraje członkowskie musiałyby takie przestępstwo wpisać do swych kodeksów karnych. Trudno nie zauważyć, że taka sytuacja narusza tradycyjne pojęcie suwerenności.

Ale czy gra nie jest warta świeczki? Tylko w krajach na dorobku, o przeciętnie niewysokiej kulturze prawnej i ekologicznej, twardy kurs Brukseli w tej dziedzinie wywołuje niechęć. Na Zachodzie nawet największe kapitalistyczne ,,łotry” – wielonarodowe koncerny – reklamują się jako przyjazne względem środowiska i faktycznie wydają na te cele duże sumy. Podobnie zwykli obywatele, którzy może czasem wręcz z przesadnym entuzjazmem praktykują ,,ekologiczną poprawność” w domu, zagrodzie i na wyjeździe. Nam do takich standardów wciąż daleko – wystarczy rzut oka z okna pociągu lub samochodu na pobocza dróg usłane śmieciami – i choćby dlatego akcji takich jak obrona Rospudy nigdy u nas za mało.

Nie wiem, jak protest się skończy – myślę, że szanse odroczenia a może wręcz zaniechania budowy obwodnicy przez torfowiska rosną, odkąd komisarz Dimas walnął pięścią w stół, a warto zauważyć też nieco (dla mnie) zaskakujące zaangażowanie rzecznika praw i memoriał polskich biologów. Komisarz słał ostrzeżenia do Warszawy już co najmniej od grudnia, że Polska jest w dwóch kwestiach na bakier z prawem europejskim: po pierwsze, w sprawie planowanych budów drogowych przez specjalnie chronione ekostrefy i po drugie, w sprawie objęcia ochroną miejsc nawiedzanych przez niektóre gatunki ptaków. Polska zgłosiła dotąd 72 takie miejsca, ale komisarz wywodzi, że to za mało. Słowem,
Bruksela zachęca nas z jednej strony do zdecydowanie większej eko-aktywności, a z drugiej do przyhamowania z projektami sprzecznymi z obecną, zaostrzoną europejską polityką ochrony środowiska naturalnego. Ciekawe, jak z tym podwójnym wyzwaniem poradzi sobie nasz rząd? Jakie wykaże zdolności współpracy w słusznej przecież sprawie, jakie umiejętności negocjacyjne? Tak to sprawa Rospudy stanie się przez przypadek, ale jak znamienny, testem politycznym przed coraz bliższym wznowieniem dyskusji o tak zwanej eurokonstytucji. A swoją drogą, czy naprawdę nie lepiej było puścić obwodnicę po nieco innej trasie?