Dzień Niepodległości

Nie przeszkadzało mi rozdawanie biało-czerwonych chorągiewek przed 11 listopada; może niedobrze, że robią to politycy, bo wtedy akcja staje się dwuznaczna, ale z drugiej strony kto jak nie politycy powinni wykonywać jakieś gesty jednoczące społeczeństwo, by choć trochę odrobić w ten sposób skutki tego, czym się u nas ostatnio przede wszystkim zajmują, czyli dezintegracją? ,,Co z tą Polską?”, jak pyta (bez odpowiedzi) Tomasz Lis.
Naturalnie nie grozi nam inwazja, ani wojna domowa, ale postępująca marginalizacja polityczna tam, gdzie mamy ambicje gracza pierwszej ligi – w Brukseli, w Londynie, w Waszyngtonie – a przynajmniej ambicje poważnie traktowanego partnera. Nieszczęsny wyciek notatki z rozmowy amb. Hillasa z przedstawielami naszego rządu pokazuje, jak te ambicje mają się do rzeczywistości. Wszystkie ambasady i przedstawicielstwa UE i NATO w Warszawie nie mogły nie wyciągnąć z tej wpadki wniosków o tym, jak, o czym i z kim można bezpiecznie rozmawiać w stolicy sojuszniczego państwa w ,,sercu Europy”.

A my szykujemy się jakby nigdy nic do marszów i przemówień Dnia Niepodległości. Lubię to święto, między innymi dlatego, że moje pokolenie szarpało się z milicją, żeby móc złożyć w ten dzień kwiaty na przykład pod Pomnikiem Grunwaldzkim w Krakowie. Nie ostoi się władza, która zabrania własnym obywatelom obchodzenia świąt narodowych, no i nie ostała się. Minęło trochę lat, obchodzimy już co i jak chcemy (22 lipca w III RP jakoś nikomu do głowy obchodzić nie przyszło), ale raczej oficjalnie niż spontanicznie, stąd te darmowe narodowe chorągiewki dla zachęty. Ciekawe, czy polscy migranci w UK, Irlandii i gdzie indziej odkryją czar święta niepodległości na obczyźnie?

Tak naprawdę 11 listopada to okazja, całkiem praktyczna, między innymi właśnie dzięki tym setkom tysięcy Polaków czasowo poza krajem, do sprawdzenia, jaki patriotyzm jest dziś w cenie – to diaspora jest dobrym testem tego, czy istnieje więź narodowa i jak się ją w 2006 r. postrzega. Czy ma ona polegać na wspólnym machaniu chorągiewkami i składaniu kwiatów czy jeszcze na czymś więcej i na czym? Może na przykład na tym, że się o tym swobodnie dyskutuje i że w naszym kraju władza nie dzieli narodu na mniej i bardziej patriotyczne części według swoich partyjnych kryteriów i nie narzuca jednego patriotyzmu, bo jest ich wiele.

Mój patriotyzm jest przywiązaniem do języka,historii,literatury,do ludzi,żyjących i nieżyjących,którzy działali dla Polski, obojętne pod jakim znakiem i na jakim polu, byle przyzwoicie i nie odmawiając innym prawa do ich własnego rozumienia patriotyzmu, a nawet do jego zakwestionowania.

Ostatnie dni wystawiły ten mój liberalny patriotyzm na próbę: pomnik Romana Dmowskiego odsłonięty właśnie w Warszawie. Nie oddać mu zasług za wybitny wkład w odrodzenie państwa polskiego, to fałszować historię, pomijać wkład Dmowskiego w narodziny polskiego politycznego antysemityzmu – to przemilczenie w drugą stronę, też niszczące prawdę. Obu stronom sporu o pomnik moim zdaniem patriotyzmu nie można odmówić, ale są to rzecz jasne całkiem inne patriotyzmy. Kłopot polega na tym, że nie tylko nie ma między nimi żadnego porozumienia ani ochoty do rozmowy, lecz także na tym, że wzajemnie odmawiają one sobie tytułu patriotów.

Słyszałem, że w RPA po demontażu apartheidu i przejęciu władzy przez czarną większość nie obalano pomników twórców i bohaterów państwa białych. Skojarzenie odległe, ale chyba daje do myślenia: przeszłość nie musi być jak w Europie materiałem do wojen na górze i na dole, ale przestrogą na przyszłość, jakich błędów starać się unikać.