Po pierwsze, wybory

Przed punktami wyborczymi kolejki jak w Afryce i Azji. Amerykanie ukarali Busha za Irak kartką wyborczą i nic nie pomogły zaklęcia konserwatystów, że Bush i tak z Iraku nie wyjdzie a demokraci też nie. Wyborcy to przecież wiedzieli, więc wynik wyborów trzeba czytać inaczej. Nie jako naiwną wiarę, że demokratyczna miotła posprząta po republikanach, bo nie jest to możliwe ani teraz, ani nawet po wygranej Hillary Clinton w wyborach prezydenckich za 2 lata. Elita amerykańska, wszystko jedno demokratyczna czy republikańska, pilnuje podstawowych interesów państwa jak niepodległości, zwłaszcza w polityce zagranicznej. To jest coś, czego takie państwa jak nasze jeszcze długo będą się uczyły (wyciek w sprawie Hillas/Giertych/Sikorski jest tego najnowszym i doprawdy alarmującym sygnałem).

To, co mi tak imponuje, to aktywność obywatelska Amerykanów. Te kolejki do urn, niezliczone, niekiedy bardzo pomysłowe kampanie za lub przeciw kandydatom (przebojem tegorocznej kampanii były akcje telefoniczne wzorowane na telemarketingu – trawestując: lubisz fast foody? jeśli tak, to Iksiński nie jest Twoim kandydatem, bo chce zamknąć McDonald’s w Pcimiu). To daje ten wspaniały efekt oddolnej moblizacji społecznej. Amerykanie mogą być podzieleni politycznie i ideowo prawie tak głęboko jak Polacy, ale wierzą w swój ustrój, że on jednak działa. I to jest jak samospełniająca się przepowiednia, tylko tym razem pozytywnie – ekipa Busha dostaje żółtą kartkę, wyborcy mają poczucie, że sprawiedliwości stało się zadość, że naród przemówił a jego głos został usłyszany.

My mamy teraz podobną szansę. Wybory samorządowe są mniej widowiskowe niż parlamentarne czy prezydenckie, ale kto wie czy nie najważniejsze społecznie. Bo wyłaniają ludzi od budowania lokalnej więzi społecznej, podstawy tej piramidy, jaką jest każde nowoczesne społeczeństwo. Narzekamy na parlament, na prezydenta, ale zapominamy, że proces selekcji (często niestety negatywnej) zaczyna się na szczeblu samorządności. Kto szkodzi rozwojowi samorządów, szkodzi też rozwojowi całego kraju i na odwrót – kto broni, wspiera i propaguje samorządy, wspiera nomen omen, Rzeczpospolitą. Już wkrótce przekonamy się, jak w tym sensie zadziałała pospieszna nowelizacja samorządowej ordynacji wyborczej.

Ja wybieram samorząd w Krakowie, gdzie sytuacja jest bardzo ciekawa ale dość stabilna – kojarzony z lewicą prezydent Majchrowski jest wyraźnym liderem sondaży poparcia i to w mieście Rokity, Ziobry i Wassermana. No i tu mamy pewien kłopot: wygrana Majchrowskiego będzie oczywiście upokorzeniem dla kandydata PIS, historyka Ryszarda Terleckiego, kuszącego jabłkiem z niektórcyh bilbordów i mającego poparcie wspomnianych PiS-owskich tuzów. No dobrze, ale przecież w tych wyborach nie chodzi o utarcie nosa tej czy innej partii, tylko o wyłonienie możliwie najlepszej ekipy do rządzenia miastem i regionem. W mieście mogę (a nawet czasem powinienem) więc głosować inaczej niż głosowałbym do parlamentu czy na prezydenta Polski. Na kogo oddam głos jeszcze nie wiem (choć mam dwóch faworytów) , ale na pewno będę się tu trzymał zasady : po pierwsze, Kraków.

PS. Szkoła ,,zerojedynkowa” nie zawsze zdaje ezgamin z polityki. Sądy zwycięzców można krytykować z punktu widzenia praworządności – i nic w tym ani złego ani dziwnego w kulturze zachodniej – ich wyroki na tyranów i ludobójców też, a jednak patrząc na nie w szerszym kontekście polityczno-historycznym można się pod nimi podpisać. Dlatego akceptuję Trybunał Norymberski, wyrok śmierci na Eichmanna, Trybunał Haski dla osądzenia zbrodni w byłej Jugosławii, a teraz wyrok na Saddama (ale myślę, że wieszać Saddama już nie trzeba).