Czego nie lubią kanadyjskie misie?

Lubią dobierać się do śmietników. Nie pogardzą odpadkami, które zostawisz na szlaku w lesie. Zainteresuje ich twoj plecak w krzakach. To jest temat rozmów tu w Canmore, w Górach Skalistych. Niedźwiedzie, czarne misie, łażą prawie po poboczach dróg. Na parkingach w  parku narodowym Banff stoi wielki metalowy pojemnik na śmieci tak zaprojektowany, żeby misie nie mogły się dostać do jego zawartości. We wiacie czytamy instrukcje: chodźcie szlakami w grupach, rozmawiajcie głośno. Tubylcy dodają: jak macie pod górkę, to gorzej. Lepiej z górki, bo misie mają wtedy kłopot z dogonieniem ofiary, nie lubią się tak rozpędzać i gnać w dół. Mój Boże, nie z nami Polakami takie numery. My sobie z misiami poradzimy bez instrukcji. (Oszczędzę Czytelnikom opisu, jak wygląda ofiara przestraszonego lub rozgniewanego misia, a zwłaszcza szarego Grizzly, Króla Gór Skalistych). Tymczasem misiów ani słychu, ani widu, turystów też co niedźwiedź napłakał. Za to monumentalna surowa wspaniała przyroda.

Jest co podziwiać i czego bronić. W takiej scenerii argumenty ekologów lepiej trafiają do serca i rozumu. A przecież stąd już tuż-tuż do ziemi Inuitow (Eskimosów) i koła podbiegunowego (tuż-tuż oczywiście w skali Kanady). Nasza prowincja Alberta, gdzie tak gościnnie podejmują nas tutejsi Polacy, jest dwa razy większa niż Polska, a mieszka tu 3 mln obywateli, którym lokalny rząd już drugi raz z rzędu wypłacił na głowę po 400 dol. kanadyjskich (1 C$ = 2,8 PLN) tylko dlatego, że prowincja opływa w naftę i czerpie z tego ogromne dochody). Dlatego drugim po tegorocznym wysypie niedźwiedzi tematem jest tu LIBAN. Raz że w Kanadzie żyje kilkadziesiąt tysięcy Libańczyków (w większości chrześcijan) i to przede wszystkim ci Kanadyjczycy libańskiego pochodzenia czekali w ostatnich dniach na ewakuację z Bejrutu.

Telewizja kanadyjska pełna była zdjęć ludzi zmęczonych i przerażonych, czekających na obiecane przez rząd statki, które zawiozą ich na Cypr. Premier Kanady zmienił program podróży po Europie i poleciał z Paryża na Cypr, żeby się tam dać sfotografować z pierwszą grupą obywateli przybyłych morzem z Libanu. Obiecał nawet, że zabierze setkę ludzi do swojego rządowego samolotu, żeby jak najszybciej mogli wrócić do kraju. Myślicie, że media padły na kolana przed tym gestem premiera? Zaczęła się od razu dyskusja, dlaczego akurat stu i jaka będzie zasada wyboru?
 
Można różne rzeczy mówić o demokracji w Nowym Świecie – w Kanadzie czy Stanach, ale jest to na pewno demokracja bardziej ludowa niż demokracje starej Europy – bardzo źle znosi podziały na równych i równiejszych. A drugi powód żywego zainteresowania kryzysem libańskim jest właśnie naftowy. Im cena nafty wyższa, tym dla nas lepiej – w Albercie nikt nie ma watpliwosci. Pacyfizm ma tu słabe branie.