Wąglik lustracji

Oj blogu, blogu! Widziały gały, co brały. Nie obrażam się, choć  milej, jak ktoś czyta ze zrozumieniem niż jak robi zwykłą chamówę. Nie odpłacę pięknym za nadobne, ale policzka też nadstawiać nie będę. Powiem tak i może na tym wątek ulgi i lustracji zakończę:

Chciałem, jak to w blogu, podzielić się wrażeniem po raporcie „Więzi” o sprawie ks. Czajkowskiego. I dalej uważam, że to robota wzorowa. A ks. Michała podziwiam za to, że usiadł do tych rozmów z kolegami. Właśnie tym bardziej, że w pierwszym odruchu zaprzeczał i że z kolegami. Jak ktoś ma ten fart, że się urodził po PRL albo pod koniec „realnego socjalizmu”, niech  pierwszy nie rzuca kamieniem.   

Na insynuacje nie odpowiadam. Przyszedłem do „Polityki” w 1999 r. z „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracowałem od 1988 r., wcześniej żyłem z lekcji angielskiego i tłumaczeń, bo byłem na komunistycznej czarnej liście. Miałem dyplom polonisty UJ, ale władza zabraniała mi być nauczycielem. Po wyjściu z internowania nie mogłem też znaleźć pracy poza szkolnictwem. W Bibliotece Jagiellońskiej proponowano mi posadę stróża, ówczesny dyrektor Wydawnictwa Literackiego oświadczył, że takich jak ja redaktorów mu nie trzeba. Nie żalę się. Dałem radę. Kiedy przyszła wolności, byłem tak szczęśliwy, że za mojego życia stał się ten cud, że kiedy wybuchł spór o dekomunizację i lustrację, uznałem, że więcej racji mają ci, co byli przeciw.

Dziś mam więcej wątpliwości. Jednak przykłady Czech i Niemiec są dyskusyjne. W Czechach rośnie w siłę niezreformowana partia komunistyczna, w byłej NRD postkomuniści trzymają się nieźle, nie słabnie nostalgia za socjalizmem, a neonaziści mają większe wpływy niż gdzie indziej w Republice Federalnej. Dekomunizacja i lustracja mogą przetasować życie państwowe i publiczne, ale nie są tak skuteczną odtrutką świadomości społecznej, jak mogłoby się wydawać.

Teczki jednym mogą służyć do pisania pożytecznych prac historycznych (jak o donosach na Wojtyłę), innym do słusznego wyrównania rachunków moralnych (jak w sprawie ks. Czajkowskiego), jeszcze innym – do bieżącej walki politycznej, jak choćby ostatnio w przypadku Zyty Gilowskiej.

Jest coś symbolicznego w tym, że archiwiści IPN ubierają rękawiczki, wyszukując zamówione teczki. Tak chronimy się przed zarazkami. Nie mówię, że lustracja w ogóle nie ma sensu, ale uwaga na „wąglika”! Już się nim zaraził poseł Rokita, kiedy oświadczył, że nie chciałby uczestniczyć w mszy odprawianej przez ks. Czajkowskiego. Czy Polak katolik ma teraz przed spowiedzią lub nabożeństwem żądać od księdza glejtu z IPN?

Tak samo nie podoba mi się forsowanie przymusowej lustracji wszystkich dziennikarzy (nie, nie byłem TW). Jak miałaby ona wyglądać i czemu służyć na przykład w „Nie” lub „Trybunie”? PiS lustracji totalnej przed wyborami nie żądał – i słusznie. Niech się teraz nie dziwi, że senatorowi Niesiołowskiemu i profesor Staniszkis takie zapędy kojarzą się z maccarthyzmem.