Kwadrans z chasydami

Mało jest tak pięknych widoków jak widok wzgórz Jerozolimy po zachodzie słonca, kiedy wraca się ze Świętego Miasta na laicką równinę Tel Awiwu. Można jechać bez słowa wygodną szosą, można pomedytować nad losem swoim i bliźnich w tym szczególnym miejscu. Jest tylko jedno takie miejsce na świecie ku któremu kierują się myśli trzech religii naraz. Ale w świętą sobotę na ulicach Jerozolimy królują religijni Żydzi. Zaparkowaliśmy samochód tuż przed ich dzielnicą, tak żeby nie prowokować, ale i coś zobaczyć. Trzeba uważać zwłaszcza z aparatem w ręce. Ludzie, na których chcemy popatrzeć, jak świętują szabat, mają naturalnie prawo nie lubić, by ktoś ich podpatrywał. Z synagogi wysypują się dziewczyny i dziewczynki ubrane na biało i różowo. Wracają do domów grupkami, rozgadane, roześmiane. Właściwie tak jak ich rówieśniczki katoliczki wracają z nabożeństw majowych w Polsce. Chłopcy – nigdy w towarzystwie dziewczyn – częściej idą w pojedynkę lub parami. Jedni na biało, drudzy na biało-czarno. I jeszcze dorośli mężczyzni w atłasowych kaftanach, w futrzanych czapach na jarmułkach. Dwaj tacy idą powoli, pomagając iść ojcu lub dziadkowi. A teraz chasyd popychający wózek z dzieckiem i drugi, niosący maleństwo na ręce. Ci ojcowie nie mają więcej niż po dwadziescia lat. Z ich twarzy nie można wyczytać, czy są z tego dumni i szcześliwi. Co uderza, że prawie wszyscy chłopcy i mężczyźni chodzą mniej pewnie niż dziewczyny i kobiety, jakby chodzenie na dłuższą odległość było dla nich jakimś niebywałym fizycznym wyzwaniem. Jest cicho. Rzucają w stronę naszego samochodu spojrzenia, ale krótkie. Tylko jedna kobieta stanęła i wpatrywała się dłużej. Ku uldze Anat, naszej żydowskiej przewodniczki, ogłaszamy chęć odjazdu. Była przygotowana na ten kwadrans z chasydami, a jednak się denerwowala. Przed laty pomagała takim religijnym Żydom żyjącym w dzielnicy Mea Szearim, którzy z jakichś powodów decydowali sie porzucić ten odizolowany świat. Śmiałków czy też zdesperowanych nie było wielu, średnio ze dwóch na miesiąc. Po latach Anat mówi, że chyba to nie miało sensu, by tym ludziom pomagać w porzuceniu swojej wspólnoty. Byli już tak głęboko przeniknięci jej stylem życia, mentalnością, typem wrażliwości, że poza nią czuli się fatalnie, a wracać do niej nie chcieli z lęku lub wstydu. Byli skazani na przegraną. Zapał świeckich żydowskich działaczy walczących z tym, co uważali za ciemnotę, okazywał się prawie zawsze nieprzydatny. Ile takich dramatów i zagadek kryją wszystkie święte miasta świata?